11/16/2011

NAJNOWSZE STARE OBRAZY MICHAŁA CHOJECKIEGO

Lubię, kiedy o sztuce mogę opowiadać. Nie tylko oglądać, rozważać, opisywać pojedyncze wystawy, ale wynosić ze sobą myśli również po wyjściu z galerii lub innego miejsca, w którym pokazuje się sztukę – aż do kolejnej wystawy, która staje się następnym rozdziałem jednej historii. I to nie wynika z osobistych predyspozycji czy chęci zapamiętania zjawisk odciskających w głowie jakiś ślad. Niektóra sztuka po prostu zmusza do tego, sama w swych kolejnych odsłonach jest rodzajem gęstej opowieści, utkanej często z raptownych zmian – raz stylistycznych, innym razem wynikających z przewartościowań poglądów, koncepcji artystycznych. Tak dzieje się w przypadku twórczości Michała Chojeckiego.

Pozainstytucjonalne, oddolne, wystawy Michała Chojeckiego to wydarzenia specyficzne, naturalnie różniące się od klasycznych ekspozycji. Stanowią przeciwwagę dla pokazów w galeryjnych white – cube’ach, ponieważ sztuka Michała ma niewiele wspólnego z aspektem instytucjonalnym, komercyjnym. Przechadzając się po prywatnych pokojach z rozwieszonymi obrazami nie trzeba czuć się osaczonym białą sterylnością galerii i w ogóle przeświadczeniem, że znajdujemy się w miejscu „od sztuki”, nic nie szkodzi, kiedy dotknie się pracy, nic też nie szkodzi, kiedy obrazy nie interesują w ogóle. Panuje bezpretensjonalność i możliwość szczerych zachowań. Ale nie jest też tak, że na alternatywności wystawienniczej przestrzeni się kończy. Punktem wyjścia jest w przypadku Chojeckiego zawsze sztuka, zwornikiem dla znajomych pojawiających się w mieszkaniu, spotykających się, pijących piwo jest sztuka – nigdy odwrotnie. To nie są po prostu towarzyskie spędy z malarstwem jako fajną dekoracja, na dokładkę.

Najnowsza wystawa Przekleństwa i radości starych obrazów jest rodzajem odświeżenia. W prywatnym mieszkaniu Chojeckiego obrazy sprzed kilku lat, z okresu studiów, o ściśle określonym znaczeniu związanym z konkretnymi poglądami, konkretną koncepcją malarstwa (link do tekstu), z „wiarą w obraz” zostają przywołane do życia na nowo. Pretekst, impuls do pokazania – jak często w sztuce Michała Chojeckiego – pozaartystyczny, konkretny, prozaiczny nawet. Trochę przypadkowe natknięcie się na odwrócone płótna, odłożone po kątach i zabierające przestrzeń mieszkania skupiły uwagę artysty z powrotem na sobie. Dlaczego został wykonany ruch, dlaczego ponownie zostają przywołane obrazy, których znaczenie i funkcja zostały odwrócone do ściany? Czy tylko dla czystego odświeżenia miejsca, uporządkowania przestrzeni mieszkalnej? A może minione problemy, tematy, idee związane z tymi obrazami zaprzątają głowę artysty ponownie? Michał Chojecki już kilka lat temu pisał:

Lubię wracać do starszych obrazów, bo one są nie tylko zapisem, ale przede wszystkim rozwiązaniem jakiegoś problemu.

Nie wydaje się więc, aby praktyka ponownego zetknięcia się z wcześniejszymi obrazami, wzmocniona jeszcze ekspozycyjną, społeczną ramą upowszechnienia wynikała z sytuacji, że na nowo, po raz kolejny u artysty pojawiają się odległe, przeszłe poglądy i myśli wyartykułowane starymi obrazami – co symbolicznie jest zawarte przecież w odwróceniu ich licem do ściany, upchaniu gdzieś w kąt, składowaniu i potykaniu się o nie. W zgodzie z cytatem, powieszony ponownie na ścianie obraz ma charakter już skończony, nie informuje, nie jest transparentny na to, co go w czasie malowania motywowało. Nie przypomina i nie naświetla po raz kolejny źródła swojego powstania oraz emocji, refleksji jego twórcy. Zostaje sam dla siebie, stanowi rozwiązanie jakiegoś problemu, a nie jego wyrażenie. Jego wartości zacieśniają się niebezpiecznie do wartości jedynie wizualnych. Ale czy to źle? Moje poczucie autentyczności tej sztuki, możliwości nieskrępowanych reakcji, świeżości tych obrazów pomimo ich chronologii, ich „wieku” wynika właśnie z nieobecności już znaczeń i kontekstów nadanych przez artystę. W przeciwieństwie do dominujących w świecie sztuki tendencji, które każą twórczość traktować wektorowo, gdzie starsze prace są traktowane jako schody prowadzące do prac nowszych – tych podniecających, dyskutowanych, najbardziej problematyzowanych, Chojecki niweluje chronologię wprowadzając kategorię aktualności w miejsce nowości.

Nie po raz pierwszy zresztą Chojecki aktualizuje swoje wcześniejsze działania. W roku 2009 wystawił spalone obrazy. Zwęglone krosna smętnie i żałośnie figurowały na tle białej ściany, ale stanowiły przede wszystkim dosadne przyznanie się do niepowodzenia, nieumiejętności rozwiązania postawionego problemu. Kiedy obraz nie spełnia swej podstawowej funkcji, nie rozwiązuje jakiejś sprawy, jest pudłem, pustką i nie ma racji bytu – trzeba go zniszczyć. W latach 70 – tych amerykański artysta John Baldessari spalił swoje wczesne obrazy, ale traktował to jako rodzaj nie tyle oczyszczenia lub potwierdzenia błędu, co powołania ze starego czegoś nowego – popiół ze spalonych obrazów stał się składnikiem ciastek. Feniks odrodził się ponownie, tym razem w życiu, nie sztuce. The Creamtion Project Baldessariego łączył praktykę artystyczną z tą codzienną, życiową, skoncentrowaną choćby na wypieczeniu ciastek. Czy czymś bardzo odległym jest ponowne wykorzystanie starych obrazów na nowej wystawie Michał Chojeckiego? Kiedy czyta się teoretyczną część dyplomu artysty, dotyczącą w dużej mierze malarstwa z najnowszej wystawy wcale nie wydaje się, aby te słowa zostały wypowiedziane tylko w odniesieniu do tamtych obrazów, tamtych lat, tamtej postawy artystycznej. Siłą sztuki Michała Chojeckiego jest właśnie to, że postawa nie jest wykalkulowaną, stworzoną dla doraźnych celów i czasów, postawą jedynie artystyczną. To jest przede wszystkim postawa życiowa. Stąd aktualna i wcześniejsze wystawy w prywatnych mieszkaniach, stąd wystawy o osobistych doświadczeniach z podróży po Syberii. Stąd też prywatne, intymne wyznania – jak w galerii XX1. Paradoksalnie, okazuje się, że sztuka, jej tworzenie nie jest najistotniejszą wartością w praktyce artystycznej. Jest właśnie życie, potrzeba opowiadania, potrzeba wypowiedzi – raz za pomocą zdjęć z podróży, innym razem za pomocą tekstu. Też za pomocą malarstwa. Przekleństwa i radości starych obrazów, spowodowane trzeźwym zwróceniem uwagi na to, co fizycznie przeszkadzało, nie są jakąś jednolitą erudycyjną wypowiedzią, wystawa nie komentuje niczego, nie mówi o kondycji sztuki, nie ma regulaminowej, narzuconej kuratorsko całościowej linii odbioru. Ale są obrazy. No i szczerość.

+

Michał Chojecki, Radości i przekleństwa starych obrazów. Mieszkanie artysty na Marszałkowskiej, Warszawa, 21 - 23 października 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz