Problem jaki stawia autorka wydaje się ciekawy i ważny. Wiadomo, że teraźniejszość lubuje się w cudzysłowach i torowaniu dystansem drogi do wszystkiego. Największa brednia jest brana w nawias i tym samym staje się strawniejsza, a czasem nawet zabawna. Warto się temu sprzeciwiać. Plinta na tym tle rysuje ponury obraz feministki, która z samego faktu bycia feministką „ma najgorzej”. Pisze – Chciałabym, aby ludzie o mnie myśleli: ona jest feministką, that’s cool. Raczej jednak nie mogę na to liczyć, właśnie z tego powodu, że po hipsteryzmie feminizm po prostu NIE JEST fajny. Jest za to lekko sztywniacki i nudny. Autorce wydaje się więc, że bycie fajnym i na czasie nie idzie w parze z myślą feministyczną. Jeśli to prawda, to z pewnością bolesna dla osoby, która w sieci kreuje się na blogerkę-celebrytkę.
W dalszej
części tekstu autorka podaje przykłady z polskiego poletka, które jej zdaniem
świadczą nawet nie tyle o głupim ironizowaniu na temat wszystkiego, co wręcz o
postępującym mizoginizmie oraz bezmyślnym kulcie – jak pisze – „kultury podwórkowej”.
Od stylu ubierania (gangsterski czy minimalistyczny, chuligański sznyt) przez muzykę
(fani hip-hopu) po sztukę (wystawa „Huls” w Zachęcie) – obrywa się wszystkiemu.
Za co? Za wszystko to, co czyni z nich jedynie bezpieczne oraz fajne rzeczy
schowane pod wygodnym kloszem hipsterskiego dystansu oraz ironii. Rzeczy pozbawione
naturalnego, często niebezpiecznego i złego kontekstu, którego nie chcielibyśmy
doświadczyć na prawdę.
Tutaj Plinta
bardzo celnie rozpoznaje ogólny problem trawiący nasze tu i teraz. Szkodliwe zamykanie rzeczywistości w cudzysłowach rozciąga się od zwykłych rozmów z przyjaciółmi po dyskursy uniwersyteckie, podczas których można przyznawać się np. do oglądania piłki nożnej, lecz jedynie w celu tropienia "widowisk w społeczeństwie współczesnym". Niestety podobnie wybiórczo patrzy Karolina Plnta, skupiając się tylko na tych obszarach, które w jakiś sposób pasują do tezy
o mizoginizmie i seksizmie. Stąd też całkowicie błędny, wręcz komiczny w swej
ignorancji przykład skojarzenia hip-hopu ze szkolnymi kolegami, którzy
dokuczają dziewczynom, palą jointy, a pod nosem mruczą, że są Bogami. Dziwi
fakt, że sama namawiając do autorefleksji i uważniejszego, samodzielnego
myślenia autorka wpada w koleiny kolejnych schematów, stereotypowo wsadzając
hip-hop do worka z blokowiskiem, łysymi dresami i przemocą.
Równie
toporne są skojarzenia z pola sztuki. Krytykując wystawę „Huls” z Zachęty
dotyczącą różnych praktyk artystycznego chuligaństwa, Karolina Plinta
tendencyjnie korzysta z bon motu dotyczącego estetyzacji przemocy: Ach, czy jest we współczesnym świecie coś
piękniejszego od wzniesionej, kibolskiej pały? Oczywiście, że nie – ustawmy je
więc w galerii i zróbmy z nich uroczą instalację.
Oczywiście to
przejaskrawienie jest raczej zabiegiem stylistycznym, ale doprowadzając logikę
autorki do końca znajdziemy się pod ścianą z pretensją w podobnym stylu: po co
w ogóle muzea i sztuka, skoro na świecie dzieje się tyle zła. Swoją drogą
wystawa z Zachęty była faktycznie kiepska, jednak raczej z powodu estetyzowania
przemocy, którą już wcześniej artyści sprowadzili w pracach jedynie do motywu, cytatu,
zapośredniczenia i w końcu rozcieńczenia. W efekcie z żadnym chuligaństwem nie
mieliśmy tam do czynienia (może z wyjątkiem szorstkiego, do bólu sensualnego i angażującego bez pardonu koncertu BNNT).
To całkowicie
normalne, że dla artystów agresja jest inspiracją, jak każda inna. Mnie akurat
ani to ziębi ani grzeje. Trzeba być bardzo przewrażliwionym, żeby pojedyncze
zapośredniczenia traktować na równi z ich ponurym źródłem. Naprawdę dresowy styl ubierania czy nawet modna ostatnio podnieta Paktofoniką powinny skłaniać ludzi do
wysublimowanej autorefleksji? Czy Konrad Smoleński, Wojciech Bąkowski, Cyprien
Gaillard i Radek Szlaga to artyści ślepi na rzeczywistość, jedynie korzystający
z dobrej koniunktury na podwórkowo-chuligańskie wątki? Według mnie akurat w
sposób przemyślany, sensowny i intrygujący wykorzystują lub wykorzystywali potencjał zawarty w
procesie dewastacji i niszczenia. Gdzie tu seksizm, mizoginizm, rasizm? U
Plinty jednak na samo hasło: kij bejsbolowy, hip-hop albo bluza z kapturem, otwierają
się linki osobliwych skojarzeń. Za wszelką cenę stara się otworzyć napotkane drzwi kluczem, kiedy wystarczy zwyczajnie pociągnąć za klamkę
/ Gangsterzy
Widać to dobrze, gdy autorka niechętnie odnosi się do cytatu z rapera Sokoła w tekście Tymka Borowskiego dotyczącym wystawy Sławka Pawszaka w zielonogórskim BWA. Oj, hip-hop, toż to bez sensu. Tymczasem jest wprost przeciwnie; Pawszak od jakiegoś czasu umiejętnie i celnie wyłapuje hip-hopowe urywki odnosząc je do sztuki i figury artysty (może nawet siebie samego):
Spływa na mnie stylu Niagara.
I tak rozpierdalam, więc po chuj mam się starać?
I tak rozpierdalam, więc po chuj mam się starać?
(Tede)
Sram na sztukę, artyzm jestem
rzemieślnikiem
To nie żarty, napierdalam rap muzykę
Jestem cieślą, hebluję rap wiesz to
To nie żarty, napierdalam rap muzykę
Jestem cieślą, hebluję rap wiesz to
(Tede)
Rozumiem, że
nie każdy jest fanem tego rodzaju poetyki. Warto się jednak zastanowić, czy nie
jest to po prostu rodzaj współczesnych memów? Krótki, lecz treściwy przekaz
niosą nam dziś koty, filmowi bohaterowie, księżniczki z bajek Disneya – czemu nie
mogą raperzy? Do tego warto zobaczyć niedawny film Jasia Domicza „Fame” (pokazujący
na przykładzie opolskich raperów różne sposoby dystrybuowania kultury), aby
przekonać się, że obraz rapu i jego wykorzystywania jest mniej ponury i
jaskrawy niż rysuje to Plinta.
Tak jak
powoli klasyką naszych czasów staje się estetyka netartowa, seapunk czy ta
rodem z Tumblra (zresztą nieraz admirowana przez Karolinę Plintę), tak może nadeszła
pora, żeby za naturalne uznawać opisywanie życia z różnych, alternatywnych
pozycji. Nie jedynie tych, na których sami się okopaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz